Kalkulatory Kieszonkowe z PRL: Od Symbolu Statusu do Muzealnego Eksponatu – Osobista Historia i Techniczne Kurioza - 1 2025
CIEKAWOSTKI

Kalkulatory Kieszonkowe z PRL: Od Symbolu Statusu do Muzealnego Eksponatu – Osobista Historia i Techniczne Kurioza

Kieszonkowy Cud Techniki: Wspomnienia z PRL-u

Pamiętam to jak dziś. Rok 1983. Miałem może 10 lat. Ojciec wrócił z delegacji, a w ręku trzymał… coś. Nie było to nic z Pewexu, żadna zachodnia zabawka. To było coś o wiele ważniejszego – kalkulator. Elwro 80. Wielki, kanciasty, z czerwonymi diodami, które pożerały baterie w tempie ekspresowym. Dla mnie, dzieciaka, to była brama do innego świata. Świat zachodniej technologii, niedostępnej, ale wreszcie – w naszym domu. Ojciec odkładał na niego pieniądze przez kilka lat. Wydatek był spory, ale traktowany jak inwestycja. Inwestycja w edukację, w przyszłość. Pamiętam zapach plastiku i te świecące cyfry… Magia.

Te pierwsze obliczenia, które wykonywałem na Elwro 80, dotyczyły działki. Ojciec z pieczołowitością przeliczał koszty materiałów budowlanych, a ja z zapartym tchem obserwowałem, jak te czerwone cyfry tańczą na wyświetlaczu. Każde wciśnięcie klawisza, każdy dźwięk – to był jakiś rytuał. Dziś brzmi to śmiesznie, ale wtedy kalkulator był czymś więcej niż tylko narzędziem. Był symbolem. Symbolem statusu, ciężkiej pracy i dostępu do nowoczesności w szarym PRL-u. A potem trzeba było uważać, żeby za długo go nie używać, bo baterie szybko padały, a o nowe nie było łatwo.

Zdobycie takiego kalkulatora nie było rzeczą prostą. Oficjalnie, w sklepach, praktycznie nieosiągalne. Czasami, jak się miało szczęście, można było trafić na niego w Pewexie, ale tam ceny były zaporowe. Wujek Jan, który pracował jako marynarz, od czasu do czasu przywoził jakieś cudeńka z zagranicy. Pamiętam, jak opowiadał o tym, że w RFN kalkulatory są na każdym rogu, a u nas to towar luksusowy. I rzeczywiście, kalkulator z zagranicy to był szczyt marzeń. Czasami pojawiały się też na giełdach elektronicznych, np. na Grzybowskiej w Warszawie. Tam można było znaleźć dosłownie wszystko, ale trzeba było uważać na cinkciarzy i towar z drugiej ręki.

Techniczne Kurioza i Ewolucja Kieszonkowych Rachmistrzów

Kalkulatory z PRL-u to fascynujący przykład tego, jak radzono sobie z technologią w czasach ograniczonych zasobów. Wyświetlacze LED, choć efektowne, były strasznie energożerne. Potem pojawiły się LCD, które były bardziej oszczędne, ale za to miały gorszy kontrast i kąty widzenia. Pamiętam, jak koledzy chwalili się kalkulatorami z wyświetlaczami VFD (Vacuum Fluorescent Display), które dawały jasny, zielony obraz. To był prawdziwy luksus!

Pod maską, w środku tych kalkulatorów, kryły się układy scalone. Początkowo TTL, potem CMOS. Te pierwsze pobierały dużo prądu, ale były stosunkowo proste w naprawie. CMOS były bardziej skomplikowane, ale za to pozwalały na dłuższe działanie na bateriach. Funkcje? Początkowo tylko podstawowe – dodawanie, odejmowanie, mnożenie, dzielenie. Potem pojawiły się kalkulatory naukowe, z funkcjami trygonometrycznymi, logarytmicznymi i potęgowymi. Pamiętam, jak na lekcjach fizyki i matematyki taki kalkulator był na wagę złota. Dokładność obliczeń też była różna. Niektóre kalkulatory miały problemy z zaokrąglaniem, co potrafiło doprowadzić do frustracji przy bardziej skomplikowanych obliczeniach. Pamięć kalkulatorów? Zwykle bardzo ograniczona, ale i tak robiła wrażenie.

Obudowy kalkulatorów? Zwykle plastikowe, kanciaste, w kolorach beżu, brązu i szarości. Klawiatury? Gumowe, z metalowymi stykami. Trwałość? Różna. Niektóre klawiatury wytrzymywały lata, inne psuły się po kilku miesiącach. Pamiętam, jak w moim kalkulatorze Unitra jeden z klawiszy przestał działać. Pan Zdzisław, znajomy elektryk, wymienił go na część z innego, zepsutego kalkulatora. Improwizacja była na porządku dziennym. Pobór mocy był istotny. Kalkulatory LED pożerały baterie w zastraszającym tempie. LCD były bardziej oszczędne. Zasilanie? Baterie (zwykle paluszki), akumulatory (rzadkość) i zasilacze sieciowe (jeszcze większa rzadkość). Waga i wymiary? Kalkulatory były spore i ciężkie. Kieszonkowy to one były tylko z nazwy.

Na giełdzie elektronicznej na Grzybowskiej w Warszawie, udało mi się kiedyś upolować używanego Casio FX-82. To był krok milowy! Kalkulator naukowy z funkcjami, o których wcześniej mogłem tylko pomarzyć. Cena była spora, ale udało mi się utargować kilka złotych. Pamiętam, jak dumnie prezentowałem go kolegom w szkole. To był dowód mojej technologicznej przewagi.

Ceny kalkulatorów w PRL-u? Trudno powiedzieć. Zależało od modelu, dostępności i miejsca zakupu. Elwro 80 kosztował sporo, kilkaset złotych, co stanowiło znaczną część ówczesnej pensji. Kalkulatory z Pewexu były jeszcze droższe, liczone w dolarach. Pamiętam, jak ojciec mówił, że kalkulator kosztował go prawie połowę wypłaty. Z czasem ceny spadały, ale i tak kalkulator pozostawał towarem luksusowym.

Upadek polskich firm produkujących kalkulatory, takich jak Elwro czy Mera-KFAP, to smutna historia. Nie wytrzymały konkurencji z tanimi, azjatyckimi produktami. Kalkulatory Casio, Sharp, Citizen zalały rynek. Były tańsze, bardziej funkcjonalne i lepiej wykonane. Nasze rodzime produkty nie miały szans. To był koniec pewnej epoki. Epoki, w której kalkulator był czymś więcej niż tylko narzędziem. Był symbolem.

Od Nostalgii do Muzealnego Eksponatu

Dziś, w erze smartfonów, kalkulatory kieszonkowe z PRL-u wydają się być reliktem przeszłości. Funkcje, które kiedyś wymagały skomplikowanych obliczeń i specjalistycznych urządzeń, teraz są dostępne w każdym telefonie. Ale czy smartfon ma w sobie ten urok, tę magię, którą miał Elwro 80? Wątpię. Kalkulator z PRL-u to nie tylko urządzenie liczące. To kawałek historii, symbol czasów, w których technologia była niedostępna, a jej posiadanie wiązało się z prestiżem. To wspomnienie o ojcach, którzy odkładali pieniądze na kalkulator jako na symbol lepszej przyszłości. To nostalgia za czasami, w których proste rzeczy miały ogromną wartość.

Kalkulator kieszonkowy z PRL-u z brama do zachodniej technologii. Układ scalony w kalkulatorze był jak mini-mózg tamtych czasów. Dziś leżą zapomniane w szufladach, pokryte kurzem. Ale warto je odkurzyć, spojrzeć na nie z sentymentem i przypomnieć sobie czasy, kiedy liczenie na palcach było jeszcze normą. Może warto pomyśleć o stworzeniu muzeum kalkulatorów z PRL-u? Z pewnością znalazłoby się wielu chętnych, którzy chcieliby powspominać te czasy.

Czy kalkulator był wtedy bardziej wartościowy niż smartfon dzisiaj? Trudno powiedzieć. Wartość to pojęcie względne. Dla mnie Elwro 80 zawsze będzie miał wartość sentymentalną, której żaden smartfon nie jest w stanie dorównać. Może i technologia poszła do przodu, ale pewne wspomnienia pozostają niezatarte. I to jest najważniejsze.